Nansy, gdy ta była pewnego razu z Pollyanną w chwili, gdy „pan“ ją przywitał.
— O Boże! — zawołała — Pollyanno! ten człowiek mówi do ciebie?
— Owszem! Teraz zawsze się ze mną wita — odpowiedziała, uśmiechając się, Pollyanna.
— Nadzwyczajne!
— A wiesz ty, kto to jest? — pytała dalej Nansy.
Pollyanna poruszyła przecząco główką.
— Przyznaję się, że nie znam jego nazwiska!
Nansy była wyraźnie wzburzona.
— Ależ dziecko, ten człowiek oddawna do nikogo nie mówi, chyba wtedy, gdy ma jakiś interes! Jest to Jan Pendlton. Mieszka samotnie w dużym domu, nie trzyma żadnej służby, stołuje się w restauracji. Znam kobietę, która sprząta mu mieszkanie. Opowiadała kiedyś, że ledwie otwiera usta, aby jej dać jakieś rozporządzenia. Zresztą chodzi mu głównie o to, aby wydać jak najmniej pieniędzy.
Pollyanna w tej chwili stanęła w obronie swego „pana“.
— Gdy kto jest biedny — mówiła — powinien się starać, aby urządzać się jak najtaniej. Pamiętam jak czasem, gdy nam brakło pieniędzy, jedliśmy z ojcem samą tylko fasolkę. I jednak cieszyliśmy się, że nam smakowała, chociaż obok nas ktoś zajadał indyka! Ciekawa jestem czy pan Pendlton lubi fasolkę?
— Lubi, czy nie lubi, to wszystko jedno — odparła Nansy. — Przedewszystkiem powinnaś wie-
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.