dzieć, że jest bardzo bogaty. Odziedziczył po ojcu ogromny spadek i bodaj że jest najbogatszy w mieście. Mógłby śmiało żywić się samemi banknotami, wcale tego nie odczuwając!
— Niby to można zjadać banknoty, nie zauważywszy tego przy łykaniu — roześmiała się Pollyanna, która zrozumiała dosłownie przytoczone porównanie Nansy.
— Mówię, że jest tak bogaty, iż mógłby zjadać pieniądze! — odparła nieco zniecierpliwiona Nansy. — A oszczędza, bo jest skąpcem. Sknerą!
— Ach, nie! nie! Na pewno oszczędza dla kogoś! Już wiem! pewnie daje dużo na tych nawróconych pogan! — zawołała Pollyanna. — Jak to ładnie z jego strony! Wyrzeka się wszystkiego dla innych! — Ja to wiem! Ojciec często mi o takich ludziach mówił.
— Nansy już otworzyła usta, aby powiedzieć Pollyannie, że się myli, lecz spojrzawszy na rozpromienioną twarzyczkę dziewczynki, zatrzymała się. Poco jej robić przykrość?
— Hm... jednak to dziwne, że on z tobą rozmawia. Wogóle nie mówi z nikim bez wyraźnej potrzeby. Niektórzy nazywają go warjatem, inni — człowiekiem złym, jeszcze inni zaś mówią, że stał się dziwakiem po jakiemś ciężkiem przejściu, które miał kiedyś w życiu! Jest on wogóle bardzo tajemniczy. Czasami wyjeżdża i przez kilka lat podróżuje po Azji, Egipcie i Saharze.
— A więc jest na pewno misjonarzem! — wykrzyknęła radośnie Pollyanna.
Nansy roześmiała się.
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.