że ci tak przyjemnie u mnie, lecz chciałabym, żeby ten czas był dla ciebie również korzystnym. Bo gdyby tak nie było, nie spełniłabym swego obowiązku wobec ciebie.
Pollyanna zwykle odpowiadała na to serdecznie, co zawsze zupełnie rozbrajało pannę Polly.
Pewnego razu jednak, podczas lekcyj szycia, których panna Polly udzielała siostrzeniczce osobiście, Pollyanna wszczęła na ten temat rozmowę:
— Więc ciocia powiada, że nie wystarcza, jeśli spędzone dni są tylko radosne? — zapytała.
— Naturalnie, że nie. Muszą być i pożyteczne — odparła panna Polly.
— Jak mam to rozumieć? — pytała dalej Pollyanna.
— To znaczy, że każdy spędzony dzień musi być z pewną dla ciebie korzyścią. Co za dziwne z ciebie dziecko! — dodała.
— A więc to, co przyjemne — nie zawsze jest korzystne?
— Pewnie, że nie.
— Ach, jaka szkoda! — zawołała Pollyanna ze szczerem zmartwieniem w głosie. — Wobec tego ciocia nie mogłaby bawić się w tę grę!
— W jaką grę?
— Tę, co ojciec....
Lecz w tej chwili przykryła paluszkami usteczka i bojaźliwie spojrzała na ciotkę.
Panna Polly zmarszczyła brwi.
— Na dziś wystarczy — odpowiedziała szorstko. — Lekcja szycia skończona!
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.