— Skoro jednak zaczęłaś, proszę dokończyć! — nakazującym tonem rzekła ciotka.
— Chciałam tylko powiedzieć — mówiła mocno zażenowana Pollyanna — że kiedyś marzyłam o dywanach, o koronkowych firankach, ale naturalnie.....
— Marzyłaś o dywanach, o firankach? — przerwała panna Polly.
Pollyanna zaczerwieniła się jeszcze więcej.
— Ja wiem..... ja nie powinnam była tego robić — mówiła jakby usprawiedliwiając się.
— Ja zaraz cioci wytłumaczę... To może dlatego, że tak pragnęłam to mieć, a nigdy nie miałam... Pewnego razu przyszły w paczce misjonarskiej dwa małe dywaniki przed łóżko, ale jeden był zaplamiony atramentem, a drugi cały w dziurach... Następnie były dwa obrazy... Jeden sprzedano, bo był dobry, drugi zaś był poszarpany i miał ramy strzaskane... A potem, gdy przyjechałam tu i zobaczyłam te śliczne pokoje, to... to... Ale naprawdę, ciociu, to trwało niedługo, bo przecież ten prześliczny widok z okna wart jest więcej, niż wszystkie obrazy, a ciocia była przecież tak dobrą dla mnie...
Panna Polly nagle zerwała się z krzesła. Na twarz jej wystąpiły mocne rumieńce.
— Wystarczy, Pollyanno — rzekła zduszonym głosem — powiedziałaś dosyć!
W parę godzin po tej rozmowie panna Polly mówiła do Nansy:
— Dziś jeszcze przeniesiesz wszystkie rzeczy Pollyanny do pokoju na pierwszem piętrze, który się mieści pod jej obecnym. Postanowiłam chwilowo umieścić moją siostrzenicę bliżej siebie.
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.