Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

powiedziała ze współczuciem Pollyanna. — Więc nikt cię nie chce! O, rozumiem dobrze, co to znaczy! Ja też po śmierci ojca nie miałam, prócz pań z dobroczynności, nikogo, ktoby się mną zaopiekował, dopóki ciocia Polly nie zgodziła się przyjąć mnie do siebie...
Pollyanna przerwała. Jakaś myśl przyszła jej raptem do głowy.
— O, mam dla ciebie miejsce — zawołała. — Ciocia Polly przyjmie cię, jestem przekonana. Czyż nie przyjęła mnie? Czyż nie przyjęła Fluffi i Buffi, którzy też nie mieli przytułku, a to przecież tylko kotek i piesek! Chodź ze mną! Zobaczysz, że ciocia Polly cię przyjmie! Nie masz pojęcia, jaka ona jest dobra!
Mała, chuda twarzyczka chłopca rozjaśniła się.
— Co za szczęśliwy traf! Ale czy ona naprawdę mnie przyjmie? Ja mogę pracować! Wiesz, jestem silny — mówił, zakasując rękaw i pokazując małą, chudą rączynę.
— Ależ naturalnie zechce! Moja ciocia jest najlepszym człowiekiem na świecie... od chwili jak mamusia została wzięta do nieba, aby zostać aniołem. Jest tam dużo pokoi, — dodała zrywając się i ciągnąc Dżimmi za rękaw. — Jest duży dom... Możliwe, że dostaniesz mały pokoik na poddaszu. Ja go miałam z początku... Ale teraz są tam siatki i będziesz mógł otwierać okna, gdy ci będzie bardzo duszno... I muchy nie nalecą, a to są takie szkodliwe stworzenia... Ciocia pewnie da ci do przeczytania książeczkę o nich, jeśli będziesz grzeczny... Nie, raczej za karę, jeśli będziesz niegrzeczny...