Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

przyszedłbym tu nigdy, gdyby ta dziewczynka nie powiedziała mi, że pani jest dobra i że mnie pani przyjmie na pewno!
Zawrócił się na obcasach z godnością, któraby była śmieszna, gdyby nie była tak smutną.
— O, ciociu! — zawołała zdławionym głosem Pollyanna — ja myślałam, że ciocia będzie zadowolona! Tak, to prawda! Byłam przekonana że...
Panna Polly podniosła rękę, nakazując milczenie. Wkońcu było tego za wiele! Rzucone przez chłopca słowa, „że pani jest dobra“ — dźwięczały jeszcze w jej uszach, i straszne uczucie niemocy powtórnie nadchodziło. Trzymała się całą siłą woli.
— Pollyanno — powiedziała stanowczo — proszę wreszcie przestać używać tego słowa „zadowolona“. Słyszę to od rana do nocy i to mnie doprowadzi wkońcu do utraty zmysłów.
— Ależ, ciociu! — zawołała Pollyanna. — Myślałam, że ciocia będzie zadowolona, widząc mnie zadowo... ach! — zatrzymała się nagle i zakryła dłonią usta. Następnie wybiegła z pokoju.
Dopędziła Dżimmi na podwórku, nim zdążył wyjść na ulicę.
— Chłopcze! Chłopcze! Dżimmi! Gdybyś wiedział, jak mi jest strasznie przykro — mówiła, chwytając go za ubranie.
— To zupełnie niesłuszne — odparł chłopiec — nie robię ci żadnych wyrzutów. Lecz żebrakiem nie jestem! — dodał dumnie.
— Wiem, że nie jesteś, ale nie trzeba też brać tego za złe cioci — błagała Pollyanna. — To widocznie dlatego, że nie umiałam jej dobrze wytłumaczyć,