Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

kim jesteś. Ona naprawdę jest dobra i taka zawsze była! Tak! Źle jej wytłumaczyłam... Takbym chciała znaleźć dla ciebie przytułek!
Chłopiec wzruszył ramionami i skierował się ku wyjściu.
— Nie myśl o tem więcej. Znajdę go sobie sam! Tylko pamiętaj: żebrakiem nie jestem!
Pollyanna zamyśliła się, lecz nagle twarzyczka jej się rozpromieniła.
— Posłuchaj! Chcę coś dla ciebie zrobić: panie z dobroczynności zbierają się dziś po południu. Otóż przedstawię im twoje położenie. Ojciec zawsze tak robił, gdy chodziło o nawracanie pogan, albo o zakupienie nowego dywanu.
Chłopiec wyprostował się i spojrzał dumnie.
— Nie jestem ani poganinem, ani nowym dywanem. A zresztą, co to są „panie z dobroczynności“?
Pollyanna spojrzała na chłopca z wyrzutem.
— Dżimmi! Gdzieś ty się wychowywał, jeśli nie wiesz, co to są panie z dobroczynności?
— Zamiast pytać — mogłabyś mi powiedzieć.
— A więc to... to jest takie stowarzyszenie pań, które zbierają się, aby szyć, dawać obiady, zbierać pieniądze i... rozmawiać. One przeważnie są dobre, przynajmniej te, które znałam tam... Tutejszych jeszcze nie znam, ale one też powinny być dobre i dziś po południu będę im o tobie mówiła!
Chłopiec znów się wyprostował.
— Nie chcę! Czy może myślisz, że pójdę tam, aby usłyszeć jak kilkanaście pań znów nazwie mnie żebrakiem?! Wystarczy jedna!