Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

sobą drzwi, Pollyanna nawet się ucieszyła: ciocia więc nie będzie obecna na zebraniu, na którem ona przedstawi paniom z dobroczynności sprawę Dżimmi Bina.
Nie mogła zapomnieć, że ciotka nazwała Dżimmi żebrakiem, a mogła przecież powtórzyć to samo tym paniom!
Pollyanna wiedziała, że zebranie odbędzie się o godzinie drugiej po południu w mieszkaniu pastora, odległem mniej więcej o pół kilometra od willi panny Harrington.
Postanowiła zjawić się tam przed trzecią. Chciała bowiem zastać już wszystkie panie na miejscu.
— Przecież mogłoby być tak, że nużby się spóźniła ta właśnie, któraby chciała przyjąć Dżimmi do siebie, — kombinowała w swej małej główce.
Spokojna i pełna powagi Pollyanna otworzyła drzwi mieszkania pastora i weszła do przedpokoju. Z salonu dochodziły już głosy, przerywane od czasu do czasu wybuchami śmiechu. Pollyanna zatrzymała się na chwilę, następnie weszła. Teraz w pokoju zapanowała cisza i wszystkie panie z zaciekawieniem przyglądały się przybyszce. Pollyanna poczuła się nieco zażenowaną i po raz pierwszy może zwykła śmiałość opuściła ją. Zdawało jej się, że wszystkie te panie, których połowę znała, nie były jednak podobne do tamtych pań z dobroczynności.
— Dzień dobry! Jak się panie miewają — przemówiła wreszcie grzecznie. — Jestem Pollyanna Whittier. Przypuszczam, że niektóre z pań znają