Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie, ja zaś, chociaż nie znam wszystkich, wiem kim panie są!
W pokoju wciąż panowała cisza. Wprawdzie kilka z obecnych pań znało „niesamowitą“ siostrzenicę panny Harrington, a prawie wszystkie słyszały o niej, żadna z nich jednak nie wiedziała w tej chwili, co powiedzieć.
— Przyszłam tu, by przedstawić paniom pewną sprawę — mówiła dalej Pollyanna, bezwiednie naśladując ojca, którego pamiętała jak przemawiał na podobnych zebraniach, które się odbywały u nich w domu.
Powstał lekki szmer.
— Czy to ciotka przysyła cię? — spytała pani Ford, żona pastora.
Pollyanna zarumieniła się.
— Nie, proszę pani, przychodzę sama. — Przyzwyczajona przecież jestem do pań z dobroczynności, gdyż to one wraz z ojcem wychowały mnie!
Jedna z obecnych pań starała się stłumić śmiech, lecz przewodnicząca zebrania zmarszczyła brwi.
— Dobrze, moja kochana, ale czego sobie od nas życzysz?
— Chodzi mi o Dżimmi Bina — westchnęła Pollyanna — jedynym jego przytułkiem jest ochronka dla sierot, która jest w dodatku przepełniona. Poszukuje więc domu, któryby mu zastąpił rodzicielski. Dżimmi ma dziesięć lat, wkrótce nawet kończy jedenaście. Myślę, że któraś z pań zechce wziąć go do siebie!
— Naprawdę tak myślisz? — przerwała jedna