Zmartwiona jednak była bardzo, gdyż nie należało do przyjemności oznajmić jutro Dżimmi, że panie z dobroczynności, o których mówiła mu z takim entuzjazmem, zdecydowały, iż wolą posyłać wszystkie pieniądze na wychowanie małych Hindusów, zamiast użyć część na wychowanie małego chłopca we własnym kraju.
Gorzej jeszcze: przyczyną tego było, że „nazwisko ich nie byłoby umieszczone na liście“, jak to powiedziała jedna z pań w dużych okularach.
— To nie jest złem, że wysyłają pieniądze do Indyj, ale że zajmują się cudzoziemcami tak, jakgdyby we własnym kraju nie było dzieci, które potrzebowałyby pomocy i opieki! Jestem przekonana, że lepszą i pożyteczniejszą byłaby pomoc dla Dżimmi, niż chęć figurowania na liście ofiarodawców!
Tak rozmyślała Pollyanna, wychodząc z domu pastora.
Opuściwszy dom pastora, Pollyanna poszła nie do domu, lecz udała się w stronę niewielkiego lasku, przylegającego do willi pana Pendltona i stanowiącego jego własność.
Czuła, że musi się trochę uspokoić, a ponieważ był to dzień odpoczynku (tak nazywała Pollyanna wszystkie dni, w których nie było lekcji szycia ani pracy w kuchni), pomyślała sobie, że nic jej tak dobrze nie zrobi, jak spacer w lasku.