nazwisko doktora Chilton‘a, zadzwoniła.
Doktór osobiście przyjął telefon, a gdy rezolutnie odpowiedziała mu na szereg pytań, powiesiła słuchawkę i odetchnęła z uczuciem ulgi.
Teraz dopiero rozejrzała się dokoła: ciężkie czerwone portjery, olbrzymie drzwi, prowadzące do innych tajemniczych pokoi, nieporządek na biurku i stołach, książki porozrzucane i pokryte grubą warstwą kurzu — wszystko to wywarło na Pollyannie takie wrażenie, że czem prędzej opuściła ponury dom, wybiegając przez drzwi wejściowe, które zostawiła otwarte.
Po chwili, która nawet dla rannego zdawała się bardzo krótką, Pollyanna zjawiła się przy nim.
— Co się stało? Pewnie nie mogłaś wejść do mieszkania? — spytał zaniepokojony.
— Owszem, proszę pana, weszłam! Przecież inaczejbym tu nie wróciła. Doktór przybędzie zaraz z ludźmi i ze wszystkiem, co potrzeba. Mówił mi, że doskonale zna to miejsce, dlatego też nie czekałam na niego i pośpieszyłam zpowrotem do pana!
— Podziwiam twój gust! — rzekł ranny ironicznie. — Przypuszczam, że mogłabyś znaleźć sobie przyjemniejsze towarzystwo!
— Pan sądzi? Czy dlatego, że pan jest taki ponury i mrukliwy?
— Dziękuję ci za szczerość! Więc chociażby dlatego?
Pollyanna uśmiechnęła się.
— Pan tylko wydaje się takim ponurym, a w rzeczywistości nie jest pan takim — odpowiedziała.
— Z czego tak wnioskujesz? — zapytał „pan“,
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.