sunku do wszystkiego, co się dzieje i co się ma dziać. Powtarzano mi szereg prowadzonych z nią rozmów i, o ile z nich mogę wnioskować, hasłem jej we wszystkich okolicznościach życia jest „być zawsze zadowoloną“. Gdyby takich jak ona — dodał, uśmiechając się — było dużo na świecie, to ani pan, jako sanitarjusz, ani ja, jako lekarz, nie mielibyśmy z czego żyć!
Tymczasem Pollyanna na rozkaz doktora została wprowadzona do pana Pendltona. Przechodząc przez pokój, z którego tydzień temu telefonowała, Pollyanna zauważyła, że i tu zaszły pewne zmiany: czerwone portjery, co prawda, wisiały na miejscu, lecz książki były pozbierane i poukładane na miejscu, a kurz starannie pościerany.
Jedne z kilku tajemniczych drzwi były otwarte i tam właśnie skierowała Pollyannę służąca.
Za chwili dziewczynka znalazła się w zbytkownie umeblowanym sypialnym pokoju, a służąca nieco wylęknionym głosem zameldowała.
— Proszę pana, ta mała dziewczynka przyniosła panu galaretkę, a doktór kazał mi ją wprowadzić!
I wyszła natychmiast.
Pollyanna została sam na sam z chorym, ponurym człowiekiem, leżącym nieruchomo na łożu.
— Kazałem przecież — odezwał się rozgniewanym głosem — żeby nikogo... Ach, to ty! — dodał łagodniej, gdy Pollyanna zbliżyła się do łóżka.
— Tak, to ja — odpowiedziała, uśmiechając się Pollyanna. Cieszę się bardzo, że mi pozwolono wejść do pana! Niech pan sobie wyobrazi,
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.