Teraz roześmiała się Pollyanna.
— Może, proszę pana. Chciałam tylko powiedzieć, że złamanie nogi nie jest chorobą chroniczną, tak jak naprzykład choroba pani Smith, a więc nie potrwa do dnia Sądu Ostatecznego. Pan się powinien z tego cieszyć!
— O tak, bardzo się cieszę — odpowiedział ponuro chory.
— Poza tem — mówiła dalej Pollyanna — ma pan złamaną tylko jedną nogę, a przecież mógłby pan złamać obie!
— O, naturalnie! — odparł chory, podnosząc do góry brwi — wychodząc z twego punktu widzenia, powinienem wogóle cieszyć się, że nie jestem stonogą i że nie mam pięćdziesięciu nóg złamanych!
Pollyanna znów się roześmiała.
— Ach, to naprawdę zabawne! Znam stonogi, one mają taką moc nóżek i...
— A może — przerwał „pan“ swym zwykłym, ponurym głosem — powinienem cieszyć się i z tego, że mam przy sobie sanitarjusza, doktora i tę kobietę w kuchni?
— Ależ naturalnie, proszę pana. Niech pan tylko pomyśli, jakby tu było smutno, gdyby ich nie było!
— Tak myślisz?
— Naturalnie! Przecież pan leży w łóżku, więc coby pan robił bez ludzi?
— Właśnie cała rzecz w tem, że leżę w łóżku. Ale nie mogę przecież być zadowolony z tej kobiety, która mi wszystko wywraca do góry nogami, mó-
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.