wiąc, że robi porządki, albo z tego sanitarjusza, który jej pomaga, a mówi, że mnie pielęgnuje, lub też z doktora, który tylko ich popiera, a wszyscy troje każą sobie za to dobrze płacić.
— Teraz rozumiem — odparła Pollyanna ze współczuciem w głosie. — Naturalnie, że trudno jest tak odrazu rozstać się z tem, co się oszczędza przez lata!
— Co chcesz przez to powiedzieć, dziecko?
— Mówię o pieniądzach, które pan, odmawiając poniekąd sobie, oszczędza i odkłada dla dzikich pogan. Widzi pan, że ja wiem o tem. I dlatego też przyszłam do wniosku, że pan tylko zewnętrzny wygląd ma taki surowy i ponury, a w rzeczywistości jest pan bardzo dobry! Nansy mi to powiedziała.
— Nansy powiedziała ci, że ja oszczędzam pieniądze dla dzikich? Któż to jest Nansy?
— Nasza Nansy, która pracuje u cioci Polly!
— U cioci Polly? A któż to jest ciocia Polly?
— Panna Polly Harrington. Mieszkam u niej.
— Panna Polly Harrington? I ty u niej mieszkasz?
— Jestem jej siostrzenicą, córką jej siostry, która już dawno nie żyje — odpowiedziała Pollyanna wzruszonym głosem. — A gdy niedawno straciłam i ojca i nie miałam już nikogo, prócz pań z dobroczynności, ciocia Polly wzięła mnie do siebie!
„Pan“ nic nie odpowiedział, lecz twarz jego zbladła tak raptownie, że Pollyanna aż się przestraszyła.
Strona:H. Porter - Pollyanna.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.