Strona:Hamlet (William Shakespeare).djvu/035

Ta strona została uwierzytelniona.

Zagroził samobójcy! Boże! Boże!
Jak nudnym, nędznym, lichym i jałowym
Zda mi się cały obrót tego świata!

155 

 To niepielony ogród, samym tylko
Bujnie krzewiącym się chwastem porosły.[1]
O, wstydzie! że też mogło przyjść do tego!
Parę miesięcy dopiero, jak umarł! —
Nie, nie, i tego niema: — taki dobry,

160 

 Taki anielski król, naprzeciw tego
Istny Hiperyon[2] naprzeciw Satyra!
A tak do matki mojej przywiązany,
Że nie mógł ścierpieć nawet, aby lada
Przyostry powiew dotknął się jej twarzy.

165 

 Ona zaś — trzebaż, abym to pamiętał! —
Wieszała mu się u szyi tak chciwie,
Jakby w niej rosła żądza pieszczot w miarę
Zaspokajania jej. I w miesiąc potem, —
O, precz z tą myślą! — Słabości! nazwisko

170 

 Twoje: kobieta. — W jeden marny miesiąc,
Nim jeszcze zdarła te trzewiki, w których
Szła za biednego mego ojca ciałem,
Zalana łzami jako Niobe[3], — patrzcie! —
Boże mój! zwierzę, bezrozumne zwierzę

175 

 Dłużejby czuło żal, — zostaje żoną
Mojego stryja, brata mego ojca,
Lecz który tak jest do brata podobny,
Jak ja do Herkulesa. W jeden miesiąc, —
Nim jeszcze słony osad łez nieszczerych

180 

 Z zaczerwienionych powiek jej ustąpił, —
Została żoną innego! Tak prędko,
Tak lekko skoczyć w kazirodne łoże!
Nie jest to dobrem, ani wyjść nie może
Na dobre. Ale pękaj, serce moje,

185 

 Bo usta milczeć muszą.

(Horacy, Bernardo i Marcellus wchodzą).

Horacy. Przyjm pozdrowienie nasze, drogi Książę.
Hamlet. Miło mi widzieć panów w dobrem zdrowiu. —
Wszak to Horacy! albo zapomniałem,
Jak się sam zowię.
Horacy.Ten sam i jak zawsze

190 

 Królewiczowskiej Mości biedny sługa.

  1. Z temi pełnemi goryczy słowami Hamleta, które spotęgują się jeszcze w dalszym ciągu, warto zestawić przemowę księcia Wincencya w komedyi Szekspira: „Miarkę za miarkę“ (akt III, scena I, w przekładzie Jana Kasprowicza):

    .... Z życiem tak rozumuj:
    Jeśli cię stracę, stracę rzecz, do której
    Tylko się głupiec przywiązuje. Jesteś
    Tchnieniem, podległem wszelkim wpływom nieba,
    Zagrażającem co chwila domowi,
    Gdzieś zamieszkało; błaznem śmierci jesteś;
    Wciąż się mozolisz, aby uciec przed nią,
    A k’ niej wciąż lecisz. Nie jesteś szlachetnem,
    Albowiem wszystka rozkosz, ktorą pijesz,
    Z pospolitości pochodzi. I mężnem
    Nie jesteś również, drżysz bowiem przed wiotkiem

    Żądłem marnego robaka. Najlepszym
    Spoczynkiem twoim — sen, którego często
    Wzywasz, a strasznie śmierci się obawiasz,
    Która jest tylko snem. Nie jesteś sobą,
    Albowiem żyjesz dzięki ziarn tysiącom,
    Powstałym z prochu. Nie jesteś szczęśliwem,
    Bo czego nie masz, wciąż do tego dążysz,
    A zapominasz o tem, co posiadasz.
    Nie jesteś stałem, bo natura twoja
    Zmienia się według księżyca. Ubogieś,
    Choć masz bogactwa, bo jako ten osioł,
    Co grzbiet ugina pod złotem, dzień tylko
    Dźwigasz skarb ciężki, aż go śmierć ci zdejmie.
    Nie masz przyjaciół; twe własne wnętrzności.
    Które cię ojcem swym zowią, ten czysty
    Wytwór twych lędźwi, złorzeczą wysypkom,
    Reumatyzmom i gośćcom, że nie chcą
    Prędkiego zadać ci końca. Młodości,
    Ni podeszłego nie posiadasz wieku —
    Popołudniowej jest to rodzaj drzemki,
    Gdzie śnisz o jednem i drugiem; twa cała
    Kwitnąca młodość, jak wiekowy nędzarz,
    Żebrze jałmużny u zwiędłej starości;
    A kiedyś stary i bogaty, wówczas
    Brak ci już żądzy, ognia, członków, wdzięku,
    Aby używać swych bogactw. I cóż w tem
    Godne nazywać się życiem? W tem życiu
    Smierci ukrywa się tysiąc, a jednak
    Drżymy przed śmiercią, co w końcu te wszystkie
    Godzi sprzeczności...

  2. Hiperyon — jedna z nazw boga słońca u Greków; Satyr — bożek leśny, z krzywemi nogami, obrośniętemi włosem, symbol lubieżności starczej.
  3. Niobe po zabiciu synów i córek przez Apollina i Dyanę, skamieniała z boleści, lecz łzy i wtedy jeszcze z oczu jej się sączyły.