W moim pokoju, gdy wtem książę Hamlet,
Z odkrytą głową, rozpięty, w obwisłych
Brudnych pończochach, blady jak koszula,
Chwiejący się na nogach, z tak okropnym
Wyrazem twarzy, jakby się wydostał
Z piekła i jego zgrozę chciał obwieścić,
Stanął przedemną.
Poloniusz. Czyliżby z miłości
Oszalał?
Ofelia. Nie wiem, ale się obawiam.
Poloniusz. Cóż ci powiedział?
Ofelia. Ujął mnie za rękę,
Nie mówiąc słowa, i silnie ją trzymał:
Cofnął się potem na długość ramienia
I drugą rękę przytknąwszy do czoła,
W twarz moją wlepił oczy tak badawczo,
Jak gdyby ją chciał narysować. Długo
Tak stał, nareszcie lekko potrząsając
Mojem ramieniem i kiwając głową,
Wydał tak ciężkie, żałosne westchnienie,
Że się zdawało, iż mu piersi pękną
I życie z niego uleci. Odstąpił
Wtedy odemnie i powolnym krokiem
Szedł z odwróconą głową po za siebie,
Kierując się ku drzwiom. Przeszedł w ten sposób
Przez cały pokój, bez pomocy oczu,
I wyszedł, ciągle wpatrując się we mnie.
Poloniusz. Muszę natychmiast udać się do króla:
Są to objawy gwałtownej miłości,
Która się trawi w sobie i prowadzi
Do rozpaczliwych kroków, tak jak każda
Inna namiętność, trapiąca ród ludzki:
Boleję nad tem. Możeś tymi czasy
Przykre mu jakie słowo powiedziała?
Ofelia. Nie, Panie; tylko tak jak rozkazałeś,
Odesłałam mu listy i wzbroniłam
Dalszych odwiedzin.
Poloniusz. To go w szał wprawiło.
Boleję nad tem, żem jego skłonności
Dokładniej, pilniej nie zbadał. Myślałem,
Że on cię durzy, przywieść chce o zgubę.