Rozenkranc. Każdy pojedynczy,
Prywatny żywot już jest w obowiązku
Wszelaką siłą i z całą dzielnością
Chronić i bronić siebie od uszczerbku:
O ileż więcej taki byt, na którym
Polega życie milionów! Nie kończy
Nigdy majestat sam jeden dni swoich;
Jak spadający potok chłonie z sobą
Wszystko, co było w poblizkości. Jest on
Niby potężnem kołem, przytwierdzonem
Do szczytu góry, przy olbrzymich dzwonach
Którego wiszą krocie przyczepionych
Drobiazgów; jeśli to koło się stoczy,
Wraz każda z owych podrzędnych jednostek
Mknie chyżo w przepaść. Nigdy bez współdźwięku
Jęków ogólnych, król nie wydał jęku.
Król. Śpiesznie gotujcie się do tej podróży.
Trzeba nam spętać ten postrach, co teraz
Za bardzo hula.
Gildenstern i Rozenkranc. Będziem się śpieszyli.
(Wchodzi Poloniusz).
Poloniusz. Ma przyjść niebawem do pokoju matki;
Ja za obiciem stanę i wysłucham,
Co się tam będzie działo. Pewny jestem,
Że mu królowa jejmość zmyję głowę:
Trzeba atoli, jak to bardzo mądrze
Wasza Królewska Mość zauważyła,
Aby krom matki, bo matki z natury
Są stronne, jeszcze drugi jaki świadek
Był tam obecny. Idę więc i zanim
Wasza Królewska Mość pójdzie do łóżka,
Będę z powrotem, by zdać sprawę z tego,
Czego się dowiem.
Król. Dziękuję-ć, mój drogi.
O, kał mej zbrodni cuchnie aż w niebiosa!
Najstarsza klątwa na niej cięży, piętno
Bratniego mordu! Nie mogę się modlić,
Chociaż potrzeba dorównywa chęci;
Moc winy mojej kruszy moc mej woli,