drogą licytacyi, subhastacyi, komplanacyi, tranzakcyi i ce-
syi? Na toż mu się zdała czysta masa nieruchomości, aby
sam stawszy się nieruchomością, obrócił się w masę błota?
Nie zdołaliż ci, co mu pisali ewikcye, ewinkować mu więk-
szej przestrzeni, tylko taką, jaką wzdłuż i wszerz pokryje
para fascykułów? Kontrakty kupna jego majątków za-
ledwieby się w takim obrębie zmieściły; a samże ich
dziedzic nie ma mieć więcej miejsca? Hę?
Horacy. Ani o włos więcej, Mości Książę.
Hamlet. Nie jestże pergamin ze skór baranich?
Horacy. Nieinaczej; i z cielęcych także.
Hamlet. Barany i cielęta z tych, co w nim bezpie-
czeństwa szukają! Muszę pomówić z tym człowiekiem. —
Czyj to grób, przyjacielu?
Pierwszy Grabarz. Mój. —
Oto cały sprzęt potrzebny
Dla tutejszych gości.
Hamlet. Twój, nie przeczę: bo w nim siedzisz.
Pierwszy Grabarz. Waspan w nim nie siedzisz, to też
on nie Waspana; co do mnie, nie siedzę w nim, a jednak
jest moim.
Hamlet. Twoim więc jest, bo w nim stoisz.
Pierwszy Grabarz. Nie stoję w nim; stoję tam pod kościołem.
Hamlet. Któż to jest, co w tym grobie ma leżeć?
Pierwszy Grabarz. Nikt.
Hamlet. Dla kogoż go kopiesz?
Pierwszy Grabarz. Dla kogoś, co był, a więc już
nie jest.
Hamlet. Cięty hultaj! Trzeba nam ważyć słowa, ina-
czej igraszka ich wystrychnie nas na dudków. Zaprawdę,
mój Horacy, świat się stał tak dowcipnym, od trzech
lat to uważam, że chłop swoim wielkim palcem u nogi
nabawia nagniotków dworaka, następując mu na pięty. —
Od jak dawna jesteś grabarzem?
Pierwszy Grabarz. Dniem, w którym zacząłem tę
profesyę, był właśnie ten dzień roku z pomiędzy wszyst-
kich innych, w którym nieboszczyk nasz król Hamlet
pobił Fortynbrasa.