mowanym, dotkniętym, zranionym w mej dumie, oto wszystko. Ale dziś patrzę się na to wszystko zupełnie inaczej. Gdyby była użyła do tego kozy, byłby to dowcip. Bezczelny, obrażający dowcip, ale zawsze dowcip, dobry dowcip. Temu nie można zaprzeczyć. Tem była by mi niejako powiedziała: — Ty głupi, ordynarny błaźnie pragniesz zdobyć hrabinę Isabeau? Ja, która kochanków wybieram sobie całkiem według mej woli? Ach, idź że, mój młodzianie, i pociesz się tą chudą, starą kozą, — ta dobrą jest dla ciebie!
Ale przygotowała dla mnie capa — —
Był w tem zamiar, był w tem z pewnością zamiar!
O, nigdy nie obrażono mężczyzny w tak niebywały sposób!
∗ ∗
∗ |
Strona 940. Pismo barona.
Kochfisch, mój rządca, choruje na solitera. Od lat nosi się z nim nicpoń, męczy się i złości czasem, ale po za tem jest zadowolony. Obawia się najzwyczajniejszej kuracyi, gdyż ta przez parę dni byłaby dlań rzeczywiście nieprzyjemną. Woli dać się męczyć i wędrować przez życie z tem obrzydliwem stworzeniem.
Boże, gdybym ja tak łatwo mógł zaradzić złemu.
Ale pasorzyta, którego ja w ciele noszę, nie zdoła zniszczyć żadna siła w świecie.
— Przedtem działo się tak, jak na scenie. Biegałem po niej, wesół byłem lub tragiczny, jak trzeba było; całkiem znośnie odgrywałem moją rolę. Potem nagle przepadałem w zapadni a tam na górze grała dalej kobieta. Nigdy nie przyszło do ostrego słowa — odchodziłem; a ona była już tam. Co tam pod spodem robiłem, tego nie wiem; zapewne spałem długo, a silnie. Dopóki się nie obudziłem, — i wtedy byłem ja na scenie, a kobiety nie było. jednak gdy roz-