Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

myśłam: jakiemi były te przejścia? — to nic mi na myśl nie przychodzi. Wiem tylko jedno — —
W Monterey było to, w stanie Coahila. Kolista arena, amfiteatr, — buda teatralna, jak zwykle. Krzyki, plucie, zawodzenie na wszystkich ławkach. Naczelnik policyi w swej loży, gruby, otyły, z wielu pierścieniami z brylantami. Indyjscy żołnierze dokoła. Na miejscach pod gołem niebem: Meksykanie, Indyanie, Hiszpanie, wśród nich kilku Mulatów i Chińczyków. Kolonia obcych w cieniu, w górnych lożach: Niemcy, Francuzi, brak Anglików, — ci nie uczęszczają na walki byków. Ale wielcy krzykacze: Jankesi, czujący się tu panami, kolejarze i górnicy, maszyniści, inżynierowie, ordynarni, pijani. Obok loży szefa policyi, w samym środku strony ocienionej, pensionat madame Baker, dziewięć wyszminkowanych kobietek, o włosach jasnych, blond. Żaden furman nie dotknął by się ich w Galvestonie i Nowym — Orleanie; tu bójki staczają o nie Meksykanie, osypując je brylantami.
Godzina czwarta, przed godziną jeszcze miało się zacząć. Meksykanie czekają cicho, kąpiąc damy madame Baker w kąpieli płomiennych spojrzeń. Te prostują się korzystają chętnie z wolności tych godzin, kiedy ich ciało oczyma tylko jest pożądane. Ale Amerykanie stają się niecierpliwi, krzyczą coraz głośniej:
— Kobiety mają tu przyjść! Przeklęte kobiety!
— Ubierają się jeszcze, — krzyczy — ktoś.
— Niech nagie tu przyjdą, stare świnie! — rycze jakiś wysoki chudas. A część tłumu z pod gołego nieba ryczy z zachwytem: — Niech nagie tu przyjdą!
Wreszcie cuadrilla wmaszerowuje na piasek. Na czele Consuelo da Llarios y Bobadilla, kobiecy „Fuentes“, czerwona jak burak, oszminkowana, z grubą warstwą niebieskawego pudru na twarzy. Szczelnie ociśnięta gorse-