niej, przegięła się ponad ściankę przedziałową, a szef policyi ukłonił się jej lekko. A wtedy ona uderzyła go, walnęła go pięścią w sam środek twarzy.
Grubas zatoczył się w tył, krew ściekać poczęła po jego brodzie. Wszyscy zauważyli to uderzenie, wszyscy w jednej chwili umilkli, było jakby jakiś potężny kapelmistrz wstrzymał nagle swą orkiestrę pośród najbardziej szalonego tempa. A wśród tej niebywałej ciszy rzuciła madame Baker cynicznie w stronę szefa: — O, you son of a bitch!
Kolonia obcych uśmiechnęła się szyderczo w swych lożach, pojmowała doskonale groteskowość tego wydarzenia: ona madame Baker, właścicielka domu nierządu, rzuciła mu w twarz: syn nierządnicy: — jemu, szefowi policyi, zastępczy rządu, strażnikowi prawa i moralności. Ale część widzów pod gołem niebem pojęła to słowo, które oznaczało walkę tam w górze, walkę na noże, nieznającą cofania się, żadnego pojednania. Ty, albo ja! — dla jednej osoby jest tu tylko miejsce!
Walka była tam na górze i musiano się za którąś stroną oświadczyć: rewolucya! Tu szef policyi a z nim jego żołdacy, stu obrzydliwych Indyjan, z nabitymi strzelbami na ramieniu. Ale madame Baker nie bała się, i ona była potęgą. Gubernator był jej przyjacielem a po stronie ocienionej nie było nikogo, którego by nie znały jej kobiety. Tłum milczał, patrzał w górę do lóż, bezradnie, niezdecydowanie. Czekano bez oddechu, bezradnie, za kim się pójść ma. Nienawidzono szefa policyi i jego wymuszającej wszystko bandy; ale nie mniej nienawidzono obcych. Zupełnie równo obciążane były obie szale. Do której strony ma się dolać swą krew?
Wtem przystąpiła madame Baker do przodu loży. Co teraz się stało właśnie, to uczyniła ona impulzywnie,
Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.