bez zastanawiania się; teraz dopiero czuła ona, co to właściwie znaczy: ona albo on. Ona była tylko starą nierządnicą i sprzedawczynią dziewek — ale była zarazem kobietą z Texas i gardziła głęboko tym żółtym mieszańcem, tą ordynarną nadętą małpą, którego brylanty ona opłaciła podatkami od swego przemysłu.
— Ludzie, — zawołała, — ludzie z Monterey! Oszukują was! To była wstrętna rzeźnia a nie walka byków. Kradną wam wasze pieniądze. Wypędźcie te babska z areny i odbierzcie z powrotem wasze srebro z kasy!
W Cristal — Palace słyszałam raz generała Boothę; wiem jak ten wielki człowiek tłum bierze. A jednak wpływ jego był niczem wobec wpływu, jaki wywierała madame Adela Baker, podczas kobiecej walki byków w Monterey w stanie Coahila. Rozdarła ona paszczę tłumowi, rozwiązała język zwierzęciu, wybatożyła z bestyi jeden potężny wrzask:
— Oszukują nas! kradną nasze pieniądze!
Wyli, skakali przez ławki, wyrywali deski. Tu, tam obalono żołnierzy, odebrano im broń i długie noże. Toreadoras, zbite w trwożliwy kłębek w głębi areny, oprzytomniały, rozerwały bramę i wybiegły krzycząc błagalnie z areny. Obcy poczęli wstawać i szukać spiesznie wyjścia swych lóż. Szef policyi poszedł za ich przykładem; ale uszedł tylko dwa kroki a już kula trafiła go w plecy.
Wtem poczęło się palić, gdzieś po stronie ocienionej, potem bliżej przy orkiestrze. I znów tuż przy lożach i w stajniach zwierząt. Na ślepo strzelały browningi wśród dymu, na ślepo. Piski i krzyki — ci z pod gołego nieba pędzili po piasku w stronę lóż:
Madame Baker ciągnęła za sobą, popychała swe kobiety. Sama zaś wlokła małą Maud Biron, która om-