Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

ja zupełnie zniknę! Wtedy przywdzieje suknię żałobną! Jakież to to wzruszające, wzruszające przywiązanie, to —
Wypadłem z tych pokoi. Doznałem uczucia, jakobym w najbliższej sekundzie miał uledz przeistoczeniu. Zamknąłem drzwi, odetchnąłem — — jak bym teraz czuł się bezpieczniejszym przed nią! —
Poszedłem na górę do pokoju ciotki Krystyny. Była ona najstarszą z moich trzech ciotek a jednak o wiele tamte przeżyła. Wszedłem do jej pokoju, w którym nigdy jeszcze nie byłem, od czasu gdy do zamku Aibling powróciłem. Okienice były zamknięte, blado tylko wpadał blask słońca przez szczeliny. Grubo leżał pył na wszystkiem, ckliwy zapach lewandy bił od szydełkowych okryć, osłaniających krzesełka i sofę. Ale na stole stał, pod szklannym kloszem, duży wypchany mops.
Był to Tutti, poznałem go, chociaż był fatalnie wypchany, Tutteczek, ulubieniec ciotek, to opasłe, obrzydliwe zwierzę, którego nienawidziłem, które zatruło moje dzieciństwo. Zawsze szczekał na mnie, patrzał na mnie swym gorzko-jadowitym wzrokiem — — ach, nie śmiałem wejść do pokoju, gdy w nim był. Trwogę, trwogę czułem przed nim.
Teraz do niego tylko należy ten pokój, do wypchanego Tutti, pod szklannym kloszem. Patrzył na mnie swemi żółtymi, wielkiemi szklannymi oczyma, z tą samą ślepą, trującą nienawiścią z dawnych czasów. Nigdy nawet go nie dotknąłem, tego grubego mopsa — jednak jego szklanne oczy mówiły: nie przebaczam ci!
Czuję trwogę, znów odczuwam trwogę. Trwogę przed tym grubym, źle wychowanym Tutti pod szklanym kloszem. Przed tym martwym, wstrętnym, szelmowskim mopsem, wlepiającym we mnie oczy, nienawidzącym mnie ciągle, ciągle jeszcze — —
Nie mogłem znieść jego wzroku, odwróciłem się do