Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale stary bronił swego stanowiska. — Dwudziestego siódmego są moje urodziny — rzekł — nie mogę wtedy być sam. A więc szesnaście dni — mniej nie! Poniżej nie dam swej opowieści.
— Niech będzie — westchnąłem — załatwione!
Stary podał mi rękę. — Bana, — zawołał — Bana! Zabierz wino, sprzątnij szklanki. Przynieś płaskie kielichy i daj szampana.
— Atja, Sahib, atja.
— A ty, Dewla, przynieś szkatułkę Hong-Doka i liczmany.
Boj przyniósł szkatułkę, postawił ją na polecenie pana przedemną, nacisnął sprężynę, tak że wieko odskoczyło. Była to duża szkatuła z sandałowego drzewa, którego miły zapach wraz zapełnił powietrze. Drzewo było gęsto wykładane drobniutkiemi tafelkami perłowej masy i kości słoniowej, boki wyobrażały wśród ornamentu liści słonie, krokodyle i tygrysy. Ale na wierzchu było przedstawione ukrzyżowanie; jakiś stary druk musiał zapewne służyć za wzór, tylko, że Zbawiciel był bez zarostu, miał okrągłą, prawie pełną twarz, która jednak wyrażała straszliwe cierpienie. Rany po lewym boku brakowało, a także całego krzyża; wydawało się, że tego Chrystusa ukrzyżowano na płaskiej desce. Tabliczka nad jego głową nie miała liter J. N. R. J. lecz inne: K. K. Ż. II. C. L. E.
To wyobrażenie ukrzyżowanego posiadało aż przykrą naturalność; przypomniało mi ono mimowoli obraz Mateusza z Grundwaldu, chociaż niczego z nim nie miało wspólnego.
Wewnętrzne uchwycenie motywu było raczej wprost przeciwne: Artyście temu obcem było olbrzymie współczucie i niemal przeżycie męczarń, dające siłę do odtwo-