Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

rzenia jak najdalej idącego okropności, właściwą mu była raczej namiętna nienawiść i zmysłowe samonurzanie się w mękach cierpiącego. Robota wykonaną była z niedającym się wypowiedzieć trudem; było to arcydzieło wielkiego artysty.
Stary spostrzegł mój zachwyt. — Należy to do pana, — rzekł spokojnie.
Chwyciłem za szkatułę obu rękoma. — Chce mi pan to podarować — —
Zaśmiał się. — Podarować — nie! Ale sprzedałem panu moja opowieść, a ta szkatułka — jest moją opowieścią.
Przebierałem ręką w liczmanach. Okrągłe, trójkątne, i prostokątne tafelki z perłowej masy o silnie metalicznym połysku. Każda z nich miała po obu stronach małe obrazki, cięte w grubych, cyzelowane w delikatnych liniach.
— Czy zechce mi pan podać komentarz? — zapytałem.
— Bawi się pan właśnie komentarzem! Jeśli pan znaczki pięknie uporządkuje i ułoży jak należy, natenczas może pan odczytać moją opowieść, jak z książki. Ale teraz zamknij pan wieczko i słuchaj pan. — Nalewaj, Dewla.
Boj napełnił kielichy i zaczęliśmy pić. Nałożył krótką fajkę swego pana i podał mu ją.
Stary pociągnął i pyknął silnie dymem przed siebie. Potem rozparł się w tył i skinął na bojów, by chłodzili nas wachlarzami.
— Widzi pan, — zaczął, — to wszystko prawda, co panu mówił kapitan Dufresnes, czy kto on tam był. Ten dom zasłużył na to, by nazywał się: Bungalow legionu. Tu pili oficerowie — a ludzie poniżej w ogrodzie; często zapraszałem z nich kilku na werandę. Wie pan