krzakiem slazu, a w lewej ręce trzymała wachlarzyk. Była to mistrzowska robota o niebywałem wykończeniu. Na odwrotnej stronie było znów nazwisko modelu: Ot-Chen.
— To jest trzecia osoba dramatu z fortu Valmy — ciągnął dalej stary. — Tu ma pan kika innych działających osób, statystów. — Podsunął mi kilka tuzinów liczmanów, wyobrażały one na obu stronach krokodyle. We wszystkich pozycyach: jedne płynące w rzece, inne śpiące na brzegu, jedne otwierały szeroko paszczę, inne znów biły się ogonem po grzbiecie lub podnosiły się w górę na przednich łapach. Niektóre były stylizowane, ale przeważnie przedstawione naturalnie; wszystkie zdradzały w wykonaniu niebywale dokładną obserwacyę niebezpiecznego gada.
Znów prześliznęły się pchnięte żółtym szponem starego inne sztony do mnie. — Miejsce działania, — rzekł on. Liczman wyobrażał duży dom kamienny, zapewne mieszkanie twórcy; na innych wyobrażone były pokoje i części ogrodu. Na ostatnich wykonany był widok na Rzekę Jasną i Rzekę Czerwoną, jeden z nich z werandy Widerholda. Każda poszczególna marka wywoływała mój prawdziwy zachwyt, stanąłem skutkiem tego wmyśli po stronie artysty a przeciw kadetowi marynarki. Wyciągnąłem rękę po inne jeszcze liczmany.
— Nie — rzekł stary — a zaczekaj pan. Trzeba, abyś pan oglądnął wszystko po porządku, ślicznie, jak to się należy.
— A więc Hong-Dok był moim przyjacielem, tak jak nim był jego ojciec. Obaj pracowali dla mnie przez szereg lat, bylem prawie jedynym ich kljentem. Gdy się wzbogacili, uprawiali mimo to dalej swą sztukę, tylko że teraz za dzieła swe nie pobierali pieniędzy. Ojciec po-
Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.