pozyskać, jak zawsze mnie i swych przełożonych oczarowywał; musiało się polubić tego rozsądnego, dziarkiego i wspaniałego człowieka. Uczynił to i Hong-Dok, uczynił to w tym stopniu, że zstąpił z swego wysokiego tronu, on, władca, artysta, mądry uczeń Konfucyusza, i zawarł przyjaźn z legionistą i polubił go, zapewne bardziej polubił, aniżeli któregokolwiek innego z ludzi.
Wtem przyniósł mu jeden ze służby wiadomość, i zobaczył z okna, jak kadet w ogrodzie pieścił się z Ot-Chen.
A więc po to przyszedł on tutaj. Nie, aby go widzieć — ale dla niej, dla kobiety, dla zwierzęcia! Hong-Dok uczuł się hańbiąco oszukanym — — o zupełnie nie tak, jak małżonek europejski. Ale z powodu, że ten obcy podchlebiał mu swą przyjaźnią i że on mu swoją przyjaźń ofiarował — oto z tego powodu. Że przy całej swej dumnej mądrości okazał się głupcem wobec tego prostego wojaka, który po kryjomu, gdyby jaki służalec, nagabywał mu żonę. Że miłość jego przeszachrował za coś, co tak bardzo poniż niego było.
Widzi pan, to było to, czego ten dumny, żółty dyabeł przebaczyć nie mógł.
∗ ∗
∗ |
Pewnego wieczora przynieśli go jego służący do Bungalowa. Wysiadł z lektyki i wszedł uśmiechnięty na werandę. Jak zawsze, przyniósł ze sobą kilka podarunków, małe wachlarze z kości słoniowej, ślicznie rzeźbione. Było wtedy u mnie kilku oficerów. Hong-Dok powitał ich nader uprzejmie, przysiadł się do nas i milczał; zaledwie trzy słowa wymówił, dopóki się ci panowi nie oddalili. Zaczekał, aż tentent ich koni ucichł nad rzeką, a potem rozpoczął mi się zwierzać zupełnie spokojnie, sło-