Zaiste Stanisława d’ Asp postępowała z hrabią Wincentym d’ Ault—Onival przez całe, pełne dwa lata niezwykłe bezlitośnie. Co wieczora siadywał on w parterze, podczas gdy ona śpiewała swe sentymentalne piosenki i jeździł za nią, co miesiąca, do innego miasta. A ona jego róże dawała swym białym królikom, z którymi na scenie występywała, brylanty zaś jego zastawiała, aby sprosić na kolacyjkę kolegów swoich i ohydną cyganeryę. Raz podniósł ją z rynsztoku, do którego wpadła, gdy pijana powracała zataczając się w towarzystwie małego dziennikarczyka do domu. Wtedy parsknęła mu śmiechem w twarz: — Pójdź—że pan z nami! Będzie pan mógł nam potem poświecić!
Nie było najordynarniejszej obrazy, którą by nie poczęstowała hrabiego. Słowa, zrodzone w legowiskach zakażonych, cuchnących, portowych domów publicznych, — tak ohydne, że okrywały rumieńcem twarz każdego słuchającego; sceny, wytropione instynktem rzeczywistej dziewki z książek, których by się wyparł Aretino, — to wszystko było dla niego, skoro się tylko do niej zbliżyć ośmielił.
Członkowie variété lubieli go i litowali się niezmiernie nad biednym głupcem. Chwytali wprawdzie pieniążki, roztrwawiane przez dziewkę, ale nienawidzili jej tem bardziej i pogardzali nią, tą nierządnicą, kompromitującą ich uczciwy zawód artystów, której sztuka była jedynie plamą w ich zawodzie, a która niczego nie posiadała, prócz swej ośle-
Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.