Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

kolor jego włosów — — ah, to kadet, to kadet! Długie żelazne haki przybiły ręce na ręce, nogi na nogi, wbite głęboko w deski; cienkie niebieskawe pasma krwi spływały po białem drzewie. Wtem ujrzałem, że kadet głowę podnosił, i wstrząsał nią dziko. Napewno, dawał mi znać — — żyli jeszcze, żyli jeszcze.
Szkła wypadły mi z ręki, na sekundę straciłem przytomność. Ale tylko na sekundę, potem krzyknąłem, zawyłem, i popędziłem wściekły do moich ludzi:
— Do łodzi, do łodzi! — Popędziłem z powrotem na werandę — — stał na niej Hong-Dok słodko, uprzejmie uśmiechnięty. Jak gdyby chciał mnie pytać: — A co, czy nie jest dobrą moja puenta?
Wie pan, śmiano się często z powodu moich długich paznokci. W tej chwili jednak, przysięgam panu, wiedziałem do czego są przydatne! Chwyciłem żółtego łotra za gardło, miotając nim tu i tam. A czułem jak szpony moje unikają głęboko w tę przeklętą gardziel. —
Puściłem go potem, jak kłoda runął na ziemię. Zbiegłem po schodach jak opętany, moi ludzi za mną. Pędziłem w dół ku brzegowi rzeki, zerwałem pierwszy łańcuch z pala. Jeden z bojów wskoczył do łodzi, ale przebił równocześnie dno, i stał po biodra w wodzie; środkowa deska była wyjęta. Popędziliśmy do najbliższej łodzi, do trzeciej — wszystkie były po sam wierzch pełne wody, ze wszystkich wycięto długie, środkowe deski. Krzyknąłem na ludzi, by przygotowali wielką dżunkę, na łeb na szyję wydrapaliśmy się na nią. Ale i w statku tym znaleźliśmy duże otwory na dnie, pogrążyliśy się głęboko w wodę; wykluczonem było w zupełności, by módz dżunką choćby na meter od brzegu odpłynąć.
To służba Hong-Daka! krzyknął mój indyjski