boj. — Oni to zrobili, widziałem ich wałęsających się nad brzegiem.
Wyskoczyliśmy znów na brzeg. Kazałem jedną z łodzi na brzeg wyciągnąć, wylać z niej wodę i szybko przybić nową deskę do dna. Ludzie popędzili w wodę, ciągnęli, pchali, szarpali, uginali się pod ciężarem potężnej łodzi. Krzyczałem na nich, i równocześnie spojrzałem na rzekę.
Tuż niedaleko przepłynęła tratwa, ach, zaledwie piędziesiąt metrów od brzegu. Wyciągnąłem ramię, jakbym ją chciał pochwycić, ot tak, ręką — —
— — Co pan mówi? — Płynąć?? — O tak, na Renie lub Elbie! Ale na Jasnej Rzece? A byłoto w czerwcu, mówię panu, w czerwcu! Rzeka kotłowała się od krokodyli, właśnie teraz o zachodzie słońca. Gęsto płynęły wstrętne bestye obok małej tratwy, widziałem jednego, który się wspiął na przednich łapach, i długą, czarną paszczą trącał ukrzyżowane ciała. Wietrzyły swój łup i towarzyszyły mu niecierpliwie w dół rzeki.
I znów potrząsnął kadet zrozpaczony blond głową, krząknąłem doń, że zdążamy, zdążamy — —
Ale stało się, jakby przeklęta rzeka w zmowie była z Hong-Dokiem; trzymała nam łódź silnie w kleszczowatych palcach mułu i nie chciała jej puścić. Wskoczyłem także do wody, pomagałem ciągnąć ludziom. Szarpaliśmy i pchali, zaledwie cal za calem posuwała się. A słońce zapadało, a tratwa płynęła, płynęła.
Wówczas przyprowadził dozorca konie. Założyliśmy liny na łódź i poczęli biczować konie. Tak, teraz szło.
Jeszcze raz pociągnąć i jeszcze raz — krzyczeć i bić konie! Łódź była na brzegu. Woda wypłynęła, ludzie przybili nowe deski na dno. — Ale już od dawna była ciemna noc, gdyśmy wypłynęli.
Chwyciłem za ster, sześciu ludzi pracowało ciężko
Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/153
Ta strona została uwierzytelniona.