Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

przy wiosłach. Trzech klęczało na dnie i wyczerpywało wodę, która wciąż się wlewała. Mimo tego przybywało jej, niebawem byliśmy po łydki w wodzie; musiałem dwu, a potem znów dwu od wioseł oderwać i kazać im czerpać wodę. Niezmiernie powoli płynęliśmy naprzód.
Miałem dwie smolne pochodnie, przy nich szukaliśmy. Ale nie znaleźliśmy nic. Parę razy zdawało się nam, że widzimy w oddali tratwę, gdyśmy się zbliżyli, był to płynący pień drzewny lub aligator. Niczegośmy nie znaleźli. Szukaliśmy przez dużo godzin, a niczego nie znaleźli.
Wylądowałem w Edgardhafen i wszcząłem alarm. Pięć łodzi wysłał komendant i dwie duże dżunki. Szukali przez trzy dni wzdłuż biegu rzeki. Nic. — Nikt więcej go nie widział biednego kadeta.
— — Co ja przypuszczam? A więc, tratwa musiała się rozbić o brzeg! Albo też popędzona do jakiego pnia drzewa, rozstrzaskała się. Tak lub tak; dość, że czarne jaszczury zdobyły swój łup.


∗                    ∗

Stary wychylił swą szklankę i podsunął ją bojowi Wypił jeszcze raz, szybko, jednym łykiem. Potem przeciągnął powoli olbrzymimi paznokciami po szarawej brodzie.
— Tak, — mówił dalej — oto jest opowieść. Gdyśmy powrócili do Bungalow, Hong-Dok przepadł gdzieś a z nim jego służba. Potem przyszło śledztwo — mówiłem już panu o tem — to nie przyniosło nic nowego.
Hong-Dok uciekł. I nic więcej o nim nie słyszałem, aż pewnego dnia zjawiła się ta szkatułka z liczmanami; w mej nieobecności ktoś ją przyniósł. Ludzie moi mówili, że był to jakiś chiński kupiec; kazałem go szukać ale napróżno. Ot, Weź pan swoją szkatułkę; oglądnij pan liczmany, których pan jeszcze nie oglądał.