Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

przechadzała się po niej ona. Każdą grządkę znała ona, i każdy krzew różany, a u kresu parku potężny dąb, którego żaden wicher nie zdołałby wyrwać z korzeni, dumny i prosty, jako jego wielka miłość. A u drugiego błąkała się po jakimś zaczarowanym ogrodzie. Szła jakąś ścieżką tam, gdzie jej się najpiękniej zdawało, piękniej daleko aniżeli w parku. W nieskończoną dal zdawała się ta ścieżka prowadzić i nagle, po kilku krokach, kończyła się, zatamowana nieprzebytym gąszczem, kłójących krzewów. Zwracała się w inną stronę, szła inną ścieżką, a tu stawało jej na drodze jakieś dziwaczne zwierzę. I wyjść nie mogła i błąkała się wśród ciężkich woni ogrodu, a wonie te przedziwnie drażniły jej uspione zmysły — —
Flamandczyk nie doszukiwał się jednakże niczego u tej kobiety. Więc pewnego wieczora, podczas kolacyi, oznajmił, że przeżył w cichym zamku kilka przecudnych tygodni i że jest serdecznie wdzięczny przyjacielowi i jego nadobnej małżonce. Ale wyjechać musi, znów w świat, i nazajutrz wyjeżdża do Bombaju. Wszystko to mówił od niechcenia, bo też rzeczywiście tak było, jak mówił.
Hrabia począł nalegać, aby został, ale hrabina nie odezwała się ani jednem słowem. Tylko, gdy od stołu powstano, i gdy hrabia służbie z powodu właśnie tego wyjazdu polecenia wydawał, poprosiła, by zechciał jej do parku towarzyszyć.
I tam oznajmiła mu, że z nim pojedzie. Jan Olieslagers spodziewał się sceny, ale niczego podobnego; to też stało się, że nawet on, nieco stracił na pewności siebie, szukając słów i powodów, nie pozbawionych przynajmniej pozorów zdrowego sensu, a których byłby z pewnością nie wypowiedział, gdyby się był spokojnie zastanowił. Nie mógł jej oznajmić, że nie życzy sobie jej towarzystwa, że jest dlań niczem, że co najwyżej w obszernym pałacu