stężały wprawdzie, gdyby pod maską, nieruchomą i wciąż jednakową, ale pozostały nadał piękne i czyste aż do katafalku. Popatrz, nawet śmierć nie zdołała ich zeszpecić.
Podał znów przyjacielowi fotografię.
— To wszystko dowodzi, jak przypuszczam, że złamaną była doszczętnie życiem. Nic jej nie zajmowało, a nawet o tobie, wybacz mi otwartość, nie odezwała się nigdy ani słowem. Tylko piękność jej własnego ciała, o którem mawiała przecież, że zniszczeć musi, wartą była, zdaje się, jedynie jej zainteresowania. Na mnie zaś nie zważała wcale, od czasu gdy zniknęła jej wiara w moją miłość; nieraz zdawało mi się nawet, że w jej spojrzeniu płonie dziwna, dzika do mnie nienawiść, większa daleko, straszliwsza od tej, jaką mnie, bywało, przed laty traktowała. — Cóż więc w tem dziwnego, że mi nie ufała? Kto utraci wiarę w jednego tylko świętego, ten wkrótce wierzyć nie będzie w Ukrzyżowanego i w Najświętszą Dziewicę! — Dlatego to, przypuszczam, kazała mi złożyć tę szczególną przysięgę!
Ale Jan Olieslagers nie uspokoił się tem. — Wszystko to być może, — rzekł — ale to tłumaczy tylko twoją miłość. W niczem jednakże nie tłumaczy dziwnego życzenia jej, by ciało przenieść do zamkowej kaplicy.
— Była przecież hrabiną d’ Ault-Onival.
— Ach, dajże spokój, była Leą Lewi, nazywającą się Stanisława d’ Asp. I ta miałaby tak nagłe zatęsknić nieukojnie do urn twych feudalnych przodków?
— A jednak widzisz, że tak było, a nie inaczej!
Flamandczyk znów wziął testament do ręki i oglądnął go badawczo ze wszystkich stron. Przeczytał go raz i drugi, ale i teraz nie odkrył w nim niczego nadzwyczajnego. — Niech tam, — rzekł, — nie rozumiem jednakże tego wcale.
∗
∗ ∗ |