— Muszę, dwa razy przysiągłem. — —
Wówczas Flamandczyk zakrzyknął: — A choć byś sto tysięcy przysiąg był złożył, nie zdołasz tego uczynić, jeśli jej ciała nie porwiesz na strzępy — —
Hrabia krzyknął przeraźliwie, palce jego jak szpony chwyciły za ramię przyjaciela. — Co, — — co mówisz? — Bezkłopotliwie, jakby pragnąc odeprzeć zarzut, że myśl ta powstała w jego głowie, odpowiedział Flamandczyk: — No tak, inaczej to niemożliwe... To było nawet jej zamiarem... Tego chciała ona — — pisząc testament — — Położył rękę na ramieniu przyjaciela: — Proszę cię, Wincenty, chodź już. — Gdyby pijany pozwolił hrabia poprowadzić się parę kroków, ale tylko kilka kroków.
Nagle stanął, wyrwał się przyjacielowi. Prawie nie otwierając ust rzekł cicho: — To było jej zamiarem — i musi się wypełnić, bo poprzysiągłem! — Wówczas odczuł Flamandczyk, że milczeć musi, gdyż wszelkie słowo więcej było zupełnie bezużyteczne.
Hrabia odwrócił się. Wzrok jego padł na czerwień słońca zachodzącego: Przed zachodem słońca — rzekł — przed zachodem słońca! — Podszedł do ogrodnika: — Czy masz nóż? — Stary wyjął długi nóż z kieszeni. — Ostry?
— Tak, panie hrabio.
— Idź więc i poćwiartuj ją...
Stary patrzył nań przerażony. Drzał, lecz po chwili rzekł: — Nie, panie hrabio, nie mogę tego uczynić.
Hrabia zwrócił się do dwu jego pomocników. — Wy to zróbcie! — Ale ci nie usłuchali go, spuścili wzrok w dół i stali bez ruchu.
— Nakazuje wam to uczynić, czy nie słyszycie? — Milczeli. — Wypędzę was jeszcze dziś ze służby, jeżeli nie usłuchacie nakazu.
Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/42
Ta strona została uwierzytelniona.