Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

Z początku nie myślałem wcale wchodzić w jakąkolwiek styczność z mojem vis-à-vis. Pomyślałem jeno, jeżeli już tu jestem, by obserwować, i gdy mimo najszczerszej chęci niczego odkryć nie mogę, to mogę przynajmniej obserwować moją sąsiadkę z naprzeciwka. Cały dzień nie mogę przecie tkwić w książkach. Ustaliłem przeto, że Klarimonda małe piąterko prawdopodobnie sama zamieszkuje. Ma ona trzy okna, ale siada tylko przy oknie, które jest naprzeciwko mego; siedzi przy niem i przędzie na małej, starodawnej kądzieli. Taką kądziel widziałem u mej babki, ale ta nie używała jej, odziedziczyła ją po jakiejś praciotce; nie przypuszczałem nawet, że jeszcze dziś takiej kądzieli można używać. Pozatem kądziel Klarimondy jest drobnym, eleganckim przedmiotem białym, zapewne z kości słoniowej; musi się przy jej pomocy z pewnością prząść niebywale delikatne nici. Siedzi cały dzień poza firanką i pracuje bez przerwy, przestając dopiero gdy jest ciemno. Rzeczywiście bardzo wcześnie ściemnia się teraz podczas tych mglistych dni — w tej wąskiej uliczce, o piątej jest już całkowity zmrok. Światła nigdy nie zauważyłem w jej pokoju.
Jak ona wygląda? — Tego dobrze nie wiem. Ma czarne włosy spadające falisto i jest dość blada. Nos ma wąski i mały, a nozdrza jego drgają. Wargi jej są blade i, zdaje się, że zęby ma zaostrzone jak u drapieżnych zwierząt. Rzęsy jej rzucają cień, ale gdy je podniesie, błyszczą się jej wielkie, ciemne oczy. Jednakże odczuwam to raczej aniżeli wiem. Trudno bowiem cośkolwiek dokładnie rozpoznać za firankami.
Jeszcze jedno: nosi zawsze czarną zapiętą pod szyję suknię, na której są duże tulipany lila. I zawsze jest w czarnych, długich rękawiczkach, zapewne aby nie niszczyć rąk przy robocie. Niezwykle to wygląda, gdy