Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

okna — i Klarimondy — i tego czegoś straszliwego, Nieznanego, co musi teraz nastąpić. Czuję namiętną, nie do pokonania chęć, by wstać z krzesła i podejść do okna. I muszę to uczynić — —
Wtem telefon zadzwonił. Chwyciłem za słuchawkę i zanim zrozumiałem cośkolwiek, wrzasnąłem do telefonu:
— Przyjść! Zaraz przyjść!
Było, jakby przeraźliwy dźwięk mego głosu w tejże chwili, nagle rozpędził cienie wokół mnie. Uspokoiłem się w jednej chwili. Otarłem pot z czoła, wypiłem szklankę wody; następnie począłem się zastanawiać, co powiem komisarzowi, gdy się pojawi. Potem podszedłem do okna, pozdrowiłem ją i uśmiechnąłem się.
Ona również pozdrowiła mnie i uśmiechnęła się.
Po pięciu minutach zjawił się komisarz. Powiedziałem mu, że wpadłem nareszcie na ślad właściwy; dziś jednak niech mnie jeszcze nie wypytuje. Z całą pewnością niebawem złożę mu niezwykle, wyczerpujące zeznanie. Śmiesznem to, że gdy go tak okłamywałem, przekonany byłem całkiem, że mówię prawdę. I teraz czuję jeszcze tak samo, — — wbrew mej najszczerszej woli.
Zauważył zapewne mój nieco dziwny stan, przedewszystkiem, gdy tłómaczyłem, dlaczego krzyk mój do telefonu był tak przeraźliwym, a starałem się wytłómaczyć to w sposób jak najnaturalniejszy — — a nie mogłem wymyśleć odpowiednej przyczyny. Zauważył uprzejmie, że nie powinienem się liczyć z żadnymi względami, jest zawsze do mej dyspozycyi, gdyż to jest jego obowiązkiem. Raczej przyjść na wezwanie kilkanaście razy napróżno, aniżeli pozwolić czekać na siebie, gdy może jest się potrzebnym. Potem zaprosił mnie, bym z nim razem wyszedł wieczorem. To mnie rozerwie, a nie dobrze jest, jeśli ciągle sam z sobą przebywam. Zgodziłem się na to,