— chociaż trudno mi to przyszło; nie miałem ochoty opuszczać mego pokoju.
Sobota, 19 marca.
Byliśmy w Gaieté Rochechouart, w Cigale i w Lune Rousse. Komisarz miał słuszność; dobrze się stało, że wreszcie wyszedłem odetchnąć innem powietrzem. Z początku doznawałem nieprzyjemnego uczucia, jakbym był dezerterem, który odstąpił swego sztandaru. Potem jednak znikło ono; piliśmy dużo, śmialiśmy się i gawędzili.
Gdy dziś rano przystąpiłem do okna, zdawało mi się że czytam wyrzut w spojrzeniu Klarimondy. Zapewne jednak wyobrażam sobie tak tylko; skądże by ona wiedzieć mogła, że wychodziłem wczoraj w nocy? Wreszcie trwało to tylko chwilkę, potem uśmiechnęła się.
Bawiliśmy się przez cały dzień.
Niedziela, 20 marca.
Dziś mogę to tylko napisać: cały dzień bawiliśmy się.
Poniedziałek, 21 marca.
Przez cały dzień bawiliśmy się.
Wtorek, 22 marca.
Tak, to samo czyniliśmy. Nie, nic innego. — Czasem zapytuję siebie, — po co właściwie, dlaczego? Albo: — czego chcę właściwie, dokąd to zaprowadzi? Ale mam na to odpowiedź: Albowiem pewnem jest, że tylko tego sobie życzę, jedynie tego. I tego, co potem nastąpi — — a do czego tęsknię.
Mówiliśmy ze sobą dzisiaj, nie wymówiwszy wprawdzie głośno ani słowa. Czasem poruszaliśmy ustami, częściej patrzyli tylko na siebie. Ale rozumieliśmy się doskonale.
Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.