Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

Coraz więcej krabów wydostawało się z ziemi, coraz więcej. A wszystkie dążyły w jedną stronę, ku zachodowi, ku słońcu. Żaden z nich nie zboczał ani na prawo ani na lewo. jak po nitce ciągnęły ośmionogi dalej, coraz dalej. Wiedziałem dobrze, z jakiego powodu się tak spieszą; tam, kędyś na zachodzie, leżała gdzieś padlina, przez sępy porzucona, — a oto wieczór zapadał. Albo też, — tak, tak pewno było! Pędziły na cmentarz, na cmentarz w San Ignacio; dziś rano właśnie pochowano trzech rybaków, zmarłych na błotną febrę. Wczoraj jeszcze ich widziałem, wszystkich trzech, hałasujących po pijacku przed knajpką gauchów. Jutro zaś, zanim słońce wstanie, w porytej ziemi leżeć będą li nagie ich kości — — ciało, które kształt ich tworzyło, rozpadnie się na miliony części i rozdzieli się po milionach żołądków tych szarych, wstętnych krabów.
O, jakże są wstrętne! Żaden Indyanin nie dotyka tych nieczystych stworzeń, plądrujących jego cmentarze. Tylko murzyn pożera je. Chwyta je, tuczy a potem gotuje z nich swą wstrętną zupę. Lub też chwyta je, odłamuje szczypce i wysysa je. A na bezbronne zwierzę rzucają się inne kraby i pożerają je żywcem; nie pozostanie zeń ani kawałeczek — — krach, krach, pęka pancerz i skorupa — —
Ta kobieta, wiem o tem, jest jako taki wielki, wstrętny krab. Żali jestem już padliną, którą ona wietrzy, odgrzebuje i pożera, aż do nagich kości? O tak, — ciało moje musi ona mieć, aby żyć mogła. Ale uważ; nie dam się pożreć! Przeciwnie będzie, — szczypce ci odłamię, jak to czyni murzyn, i wyssę z nich krew — —

Strona 861. Pismo barona.
Byłem raz w teatrzyku Royal w Buenos Aires. Siedzieliśmy w głębi loży: Walter Gelling, dwie kokoty i ja. Piliśmy szampana, zesunąwszy firanki i hałasowaliśmy.