Strona:Hanns Heinz Ewers - Opętani.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

— Potem odeszła szybko i poczęła tańczyć kadryla z malarzem fińskim.
Przelazłem owej nocy przez sztachety ogrodowe i pobiegłem do zamku. Zaraz spostrzegłem okno, lekki blask światła przedzierał się przez zamknięte okiennice. Przystawiłem drabinę, opartą obok o ścianę, wydostałem się szybko na górę i zapukałem lekko do szyby. Ale nikt nie odpowiadał. Zapukałem jeszcze raz, potem nacisnąłem ostrożnie okno, odepchnąłem okiennice i dostałem się do pokoju.
Poznałem zaraz: była to zbytkownie urządzona sypialnia hrabiny Isabeau. Tam, na sofie leżała jej kremowa, jedwabna suknia, którą tego wieczora miała na sobie. Ona sama — — ah, płonęło światło tam za zasłoną. Tam więc było jej łóżko, — tam była ona. Cicho zawołałem ją po imieniu — żadnej odpowiedzi; tylko cichy szelest poruszonych zasłon dobiegł do mnie. Szybko rozebrałem się, postąpiłem do łóżka, odsunąłem zasłonę. I oto ujrzałem szerokie, niskie zbytkowne łoże, — — było pustem. Tylko przywiązany do poręczy łóżka wytrzeszczał na mnie ślepia prastary, wychudły cap. I cap ten stanął dęba na tylnych łapach i zabeczał głośno, gdy mnie ujrzał.
Nie wiem w jaki sposób znalazłem się znów w ubraniu. Drabiny nie było i musiałem skoczyć w dół. Może się mylę, ale wydało mi się, że słyszałem śmiech dwu głosów, gdy biegłem ogrodem.
Wyjechałem precz ze Spa, jeszcze tego samego dnia wczesnym rankiem. Przypadek zdarzył, że w Hamburgu poznałem się z Amundsenem; popłynąłem z nim na północ —
O nie, to nie był tylko dowcip, była to tchórzliwa, nędzna obelga, był to najobelżywszy afront, jakim kiedykolwiek w życiu w twarz mi plunięto. Wtedy nie uświadomiałem sobie tego tak dokładnie, czułem się tylko zbla-