Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/102

Ta strona została przepisana.

— Jużeś mnie nagrodził! — rzekł słowik. — Widziałem łzy w twych oczach, gdym ci śpiewał po raz pierwszy, a tego nie zapomnę nigdy, bo to są klejnoty najdroższe sercu śpiewaka. Teraz śpij, a wstaniesz rzeźki i zdrowy. Ukołyszę cię śpiewem.
Zanucił znowu, a cesarza ogarniał sen słodki i dobroczynny.
Wstał zdrowy i silny, gdy padły nań promienie słońca. Żaden z dworzan, ni służby nie wrócił jeszcze, gdyż sądzili wszyscy, że cesarz umarł. Jeden tylko słowik siedział na gałęzi i śpiewał.
— Zostań ze mną na zawsze! — zawołał cesarz. — Będziesz śpiewał z własnej jeno ochoty, a sztucznego ptaka potrzaskam na kawałki.
— Nie czyń tego, — rzekł słowik. — Uczynił tyle dobrego, ile mógł, toteż zatrzymaj go przy sobie. Nie mogę mieszkać w pałacu, ale zawołaj mnie zawsze, gdy ci będę potrzebny, a przylecę. Siądę na gałęzi u okna, zaśpiewam i rozraduję cię, albo wprowadzę w zamyślenie. Będę śpiewał o szczęśliwych i tych, którzy cierpią, zaśpiewam o złem i dobrem, które ukrywają ludzie przed tobą. Mały ptaszek dociera wszędzie, aż pod strzechy biednego rybaka, czy kmiotka i wie wszystko, co się dzieje zdała od twego pałacu. Wolę serce twoje, niż koronę, chociaż i korona ma w sobie coś czcigodnego i świętego... Przylecę zawsze i zaśpiewam. Jedno tylko musisz mi przyrzec.
— Wszystko! — zawołał cesarz, wstał, ubrał się we wspaniałe szaty, przyłożył do serca ciężką, złotą szablę na znak przysięgi.
— O jedno proszę cię. Nie mów nikomu, że masz małego ptaszka, który ci wszystko opowiada, a gdy