Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/121

Ta strona została skorygowana.

pod sobą skałę, nie większą jak głowa foki wystawiona z wody. Jeszcze jeden wysiłek i stanęli na twardym gruncie.
W tej samej chwili słońce zaszło, oni zaś zbili się w gromadkę ciasno, biorąc siostrę w środek. Wzburzone fale tryskały w górę, oblewały ich, biły pioruny i padał deszcz, oni jednak stali wytrwale przez całą noc, śpiewając pieśni nabożne i modląc się żarliwie.
O świcie nastała cisza, a gdy słońce wzeszło, przemienieni w łabędzie bracia unieśli siostrę z samotnej rafy skalnej.
Lecieli długo i wytrwale. Około południa ujrzała Elżbietka przedziwny, górzysty kraj ze śnieżnemi szczytami, ogromnym pałacem i kępami palm. Wszystko mieniło się szafirowo w wielkiej dali. Spytała, czy tam jest kres ich podróży, ale łabędzie zaprzeczyły. Kraj ten był siedzibą potężnej wieszczki, imieniem Złuda i zmieniał się co chwila. W istocie, gdy Elżbietka spojrzała powtórnie, miejsce gór i zamku zajęły liczne kościoły o strzelistych wieżycach. Wydało jej się, że słyszy organy, ale był to jeno szum morza. Zaledwo podlecieli nieco bliżej, kościoły te przemienione zostały w całą flotę okrętów. Wszystko co mieściło w sobie królestwo Złudy było jeno mgłą ulotną, lub strzępami zmiennych ciągle chmur.
Ale niebawem zobaczyła też ląd rzeczywisty, góry, drzewa, miasta i pałace. Jeszcze przed zachodem wylądowali na skałach, przed grotą obrośniętą bluszczem, a ziemię pokrywała tu murawa puszysta, jak dywan.
— Ciekawy jestem o czem śnić będziesz pierwszej nocy! — powiedział brat najmłodszy.
— Radabym poznać we śnie sposób odczarowania was.