też na ziemię kłujące koszule, przez nią utkane, ona zaś radowała się wielce. Robota była na ukończeniu.
Przed zachodem musnął kratę więzienia skrzydłem swem dziki łabędź. Był to brat najmłodszy, który w końcu odnalał siostrę. Zapłakała z wielkiej uciechy, chociaż wiedziała, że jest to ostatnia noc jej życia.
Arcybiskup chciał jej towarzyszyć aż do chwili śmierci, ale odprawiła go, on zaś wyszedł rozgniewany. Za każdą cenę postanowiła skończyć swe dzieło.
Pracowała przez całą noc. Myszy znosiły jej włókna, a kos śpiewał, by nie straciła otuchy.
Przed samym świtem stanęło pod bramą pałacu jednastu braci. Domagali się rozmowy z królem, prosili i grozili. Strażnicy puścić ich nie chcieli, twierdząc, że jeszcze noc i król śpi. Zrobił się hałas, wyszli ludzie i nawet sam król ze sypialni. Ale w tej chwili zabłysło słońce i miast jednastu rycerzy ujrzano dzikie łabędzie ulatujące ponad pałacem.
Biedną Elżbietkę wsadzono na nędzny wózek zaprzęgnięty w chudą szkapę, ubrano ją w zgrzebny wór. Przecudne włosy spływały jej na ramiona, była blada, odmawiała bezgłośnie modlitwy, a pilne palce, tkały ostatnią koszulę. Nawet w drodze na śmierć nie ustawała, a tłum szydził z niej, wołając:
— Patrzcie! To czarownica! Mamroce zaklęcia. Nie ma w rękach książki nabożnej, ale robi gusła. Rozedrzyjmy ją na kawałki!
Otoczono wózek, chcąc wykonać pogróżkę, ale nagle spadły z powietrza dzikie łabiędze i zwarły się wokoło skazanej tak gęstym kręgiem, że jej nikt dosięgnąć nie mógł.
— To znak niebios! — zaczęto sobie szeptać. — Widocznie jest niewinna!
Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/128
Ta strona została skorygowana.