Już ją brał kat za rękę, gdy zdołała zarzucić na każdego z łabędzi koszulę i odrazu przemieniły się ptaki w pięknych, dorosłych królewiczów. Najmłodszemu tylko zostało na ramieniu łabędzie skrzydło, gdyż ostatniej koszuli brakło jednego rękawa.
— Teraz mi wolno mówić! — zawołała. — Jestem niewinna!
Na widok cudu, wszyscy przyklękli przed nią, jak przed świętą, ona jednak padła martwa w ramiona braci. Zabił ją wysiłek, strach i niepokój.
— Tak! — powiedział brat najstarszy. — Jest niewinna!
Potem zaczął wyjaśniać rzecz całą, a tymczasem polana stosu puściły korzenie, zazieleniły się i pokryły cudnemi różami. Na szczycie tego żywopłotu wykwitła najpiękniejsza róża biała. Zerwał ją król i położył Elżbietce na piersi. W tejże chwili wstała uszczęśliwiona i zdrowa zupełnie.
Rozebrzmiały same przez się dzwony wszystkich kościołów, nadleciały chmary ptactwa i wszyscy ruszyli zpowrotem do pałacu, a pochodu takiego świat jeszcze nie widział.
Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/129
Ta strona została skorygowana.