Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/137

Ta strona została przepisana.

Nadeszło Boże Narodzenie. Wieśniak zatknął na żerdzi snopek owsa, by dnia tego ucztę sprawić ptaszętom, a nasz ptaszek dziobnął trochę jeno, resztę zostawiając głodnym towarzyszom.
Zima była ostra tego roku, wody zamarzły głęboko, a zwierzęta leśne cierpiały wielki niedostatek.
Ptaszek szukał ziaren gdzie mógł, natrafiał czasem na okruszyny chleba rzucone miłosierną dłonią po wsiach i miastach, ale sam jadł mało, zwołując natomiast głodnych towarzyszy.
Pod koniec zimy zebrał i rozdał tyle okruchów, że utworzyły cały, wielki bochen chleba, jaki zdeptała dawniej mała Haneczka, by sobie nie powalać trzewików i oto pewnego dnia szare skrzydełka ptaszka stały się białe.
Rozpostarł je i uleciał w górę.
— Jaskółka morska leci! — zawołały dzieci na ten widok, a ptaszek spadał nad wodę, to znów wzbijał się wysoko. Biel jego migotała tak, że trudno było dojrzeć gdzie zmierza, a ludzie powiadali, iż leci w samo słońce.