Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/15

Ta strona została przepisana.

się w powietrzu, znikła światłość wielka i znów mrok zaległ ubogą izdebkę. Oniemiał ze zdziwienia chudzina szewczyna, nie wiedział, czy sen to był, czy jawa. Przeto złotej korony jął szukać na skroni dziecka, ale jej nie znalazł. Ujrzał zato rozkosznie roześmianą twarzyczkę dziecka, które jak gdyby zrozumiało przepowiednię Dobrej Wróżki.
Taka była pierwsza noc maleńkiego Janka na świecie.
A potem? Potem Janek rósł, rósł coraz więcej, wyrastał na chłopca coraz to większego. Ale chłopiec był to dziwny, nie taki jak inni chłopcy. Był wrażliwy bardzo i bardzo nieśmiały, nie szukał towarzystwa rówieśników, a jedynym przyjacielem był mu ojciec. Ojciec był mu wszystkiem. Mały Janek całemi godzinami siadywał przy nim, zasłuchany w czytanie ojcowe i — marzył.
W izdebce ubogiej się wychowywał, ale w tej izdebce wymarzył sobie cały świat pełen dziwów i czarów. Na zawołanie jego wychodziły z pod pieca krasnoludki przysadziste, a z „ogródka“ z dachu chaty przylatywały elfy powiewne. I wtedy na dany przez niego znak świerszcze za kominem zaczynały muzykować — grały wesoło, siarczyście, od ucha, to znów cicho, smętnie, tajemniczo. A w takt muzyki krasnoludki i elfy tańczyły zadzierżyście a wdzięcznie i posuwiście.
A potem na dany przez niego znak nabierały życia jego lalki. Tak, prawdziwe lalki, które sam sobie szył z różnych starych szmatek. Miał takich własnej roboty lalek bardzo dużo. Biedne to były lalki, nędzne i dosyć szpetne, ale dla niego posiadały urok niezwy-