Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/150

Ta strona została skorygowana.

Była ona uszczęśliwiona tem, że uszła cało szkaradnej żabie, a także żeglowanie spodobało jej się bardzo. Słońce oświetlało wodę, tak, że błyszczała niby szczere złoto. Paluszka zdjęła pasek, zarzuciła go na motyla i przymocowała końce do liścia. Teraz pomknął on dużo prędzej, unosząc rączo dziewczynkę.
Nagle nadleciał ogromny chrabąszcz. Zobaczywszy Paluszkę, otoczył ją natychmiast straszliwemi pazurami i uniósł na drzewo, zaś zielony liść popłynął dalej strumieniem wraz z motylem, który był doń przywiązany i uwolnić się nie mógł w żaden sposób.
O, jakże się przeraziła biedna Paluszka czując, że ją chrabąszcz porwał na drzewo. Nadewszystko jednak żal jej było motyla przywiązanego do liścia. Nie mogąc się uwolnić, musiał niechybnie zginąć śmiercią głodową. Nic to nie obchodziło chrabąszcza. Posadził Paluszkę na liściu, nakarmił miodem z kwiatów i powiedział, że jest śliczną, chociaż wcale nie podobna do chrabąszcza. Po chwili przybyły w odwiedziny inne chrabąszcze, mieszkające na tem samem drzewie. Oglądały Paluszkę z wszystkich stron, ale panny chrabąszczanki kręciła mackami i mówiły:
— Ma tylko dwie nogi! Ach, jakże nędznie wygląda!
— Nie ma wcale macków! — dziwiły się inne. — Jakaż cieńka w pasie! Fe! Przypomina zupełnie człowieka. Obrzydliwa jest! Szkaradna!
Tak mówiły chrabąszczanki i chrabąszczyny, mimo, że Paluszka była bardzo piękna. Piękną wydała się również zrazu chrabąszczowi, który ją porwał, ale ponieważ wszyscy byli zdania, że jest brzydka, przeto uwierzył w to nakoniec i nie chciał jej widzieć na oczy, Powiedział, by sobie szła, gdzie chce.