Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/171

Ta strona została skorygowana.

Posłuchajcie! Opowiem wam coś! — rzekł wiatr.
— Nie, nie! Na mnie kolej! — sprzeciwił się deszcz! Ty wietrze wyjesz już od pół godziny od tamtej ulicy.
— Ładna wdzięczność! — żalił się wiatr. — Wszakże pomagam ci zawsze i niszczę parasole, któremi ludzie chronią się przed tobą.
— Ja wam coś powiem! Cicho bądźcie! — powiedział promień słońca!
Rzekł to w sposób tak uroczysty, że wiatr umilkł i legł jak długi na ziemi. Ale deszcz był mniej uległy i zaczął się dąsać:
— Zawsze trzeba słuchać promienia słońca, gdyż silniejszy. Ale plecie zazwyczaj smalone duby. Ludzie powiadają: Nieznośny, jak deszcz! — A raczej mówićby powinni: Nieznośny jak promień słońca.
Nie zważając na to zaczął promień:
— Nad morzem leciał łabędź złoty, przynoszący szczęście. Skrzydła jego lśniły w słońcu, a jedno pióro spadło na statek kupiecki jadący w dalekie kraje i za­plątało się we włosy młodzieńca biednego, marynarza, który pracował przy zwijaniu lin. Za dotknięciem pióra powstały w jego głowie różne pomysły i stało się, że w niedługim czasie pozyskał wielkie bogactwa. W piwnicy jego stał cały rząd beczek ze złotem.