Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/195

Ta strona została przepisana.

schodów było dużo aż do jego izdebki, a to ich męczyło. Także musiał sam sobie czyście trzewiki i zeszywać szydłem, gdy się rozdarły.
Siedział tak samotny pewnego wieczoru, po ciemku, bo nie miał za co kupić świecy. Nagle przypomniał sobie krzesiwo czarownicy, w którem spodziewał się znaleść jeszcze kawałek knota. Wziął je do ręki i skrzesał ognia. Nagle, ledwo błysły pierwsze iskierki, drzwi rozwarły się z trzaskiem i stanął w nich pies z oczyma jak filiżanki, którego widział w pierwszej komorze podziemnego kurytarza.
Pies stanął w drzwiach i spytał:
— Co rozkaże mój pan?
— A to co?! — zdziwił się żołnierz. — Dziwne zaprawdę moje krzesiwo. Widzę, że przy jego pomocy mogę otrzymać wszystko, czego zapragnę. Przynieś mi trochę pieniędzy! — rozkazał psu, a pies znikł i wrócił za chwilę z wielkim workiem pieniędzy w pysku.
Przekonał się tedy żołnierz, jak cudowne posiada narzędzie. Gdy raz skrzesał ognia, zjawiał się pies siedzący na skrzyni z miedziakami, gdy dwa razy potarł krzesiwo, przybywał pies z srebrem, a za trzecim razem pies z złotem.
Żołnierz przeniósł się znowu do paradnych pokoi, przywdział piękne suknie, a przyjaciele przyznali się doń na nowo i byli zeń dumni.
Pomyślał raz:
— Dziwna to rzecz, że nie mogę zobaczyć królewny! Podobno jest ona nadzwyczaj piękna. Ale cóż z tego, kiedy siedzi zamknięta w zamku z miedzi otoczonym murami. Czyż jej nigdy nie ujrzę? Od czegóż mam moje krzesiwo?