Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/198

Ta strona została przepisana.

szefującego wojska. Pośród tłumu był pewien chłopak szewski w fartuchu i pantoflach. Pędził tak szybko na miejsce stracenia, że pantofel spadł mu z nogi i uderzył w mur w pobliżu okienka, przez które wyglądał właśnie skazaniec.
— Słuchajno, chłopcze! — zawołał nań żołnierz. — Niepotrzebnie się tak spieszysz. Póki ja nie przyjdę, nic z widowiska nie będzie. Dostaniesz cztery grosze, jeśli skoczysz do gospody, gdzie mieszkałem i przyniesiesz mi zapomniane tam krzesiwo. Ale leć co tchu, bo będzie za późno.
Chłopiec rad dostać cztery grosze, pomknął jak strzała, przyniósł krzesiwo i podał je żołnierzowi.
Co się potem stało, zobaczymy.
Poza miastem ustawiono wysoką szubienicę. Otoczyło ją wojsko i masy widzów. Król i królowa zasiedli na wspaniałych tronach, a naprzeciwko nich zebrali się sędziowie i radni państwa.
Żołnierz stał już na najwyższym szczeblu drabiny i miano mu założyć stryczek na szyję. Nagle jednak poprosił, by spełniono, jak się to zawsze dzieje z największym nawet złoczyńcą, jego ostatnie, niewinne pragnienie. Chciał wypalić przed śmiercią fajkę, ostatnią fajkę w życiu.
Król nie chciał mu tego odmówić, więc żołnierz dobył krzesiwa i skrzesał ognia... raz... dwa... trzy... razy.
Nagle zjawiły się przed nim wszystkie zaczarowane psy.
— Ratujcie mnie od szubienicy! — zawołał żołnierz.
Psy rzuciły się na sędziów i radnych, chwytały ich za nogi, za gardła i rzucały w powietrze wysoko, tak że spadając rozbili się na miazgę.