gami, głową i grzywą tak, że trzeba tylko dosiąść rumaka. Niektóre dzieci zatracają tę zdolność rozumienia później, niż inne, a starsi powiadają o nich, że nie są dość rozwinięte i zbyt długo pozostają dziećmi! Czegóż nie wygadują starsi... miły Boże!
— Chodź ze mną na dach! — powiadał kot. — Spada ten jeno, kto sobie to wyobraża i boi się. Połóżże tu przednią a tu tylną łapę... ot tak! Tam widnieje szczelina... trzeba przeskoczyć i basta!
Rudi wstępował w ślady kota. Siadywali nieraz obaj na dachach, na wierzchołkach drzew, a Rudi docierał nawet na krawędzie skał, gdzie kot dojść nie mógł wcale.
— Wyżej! Wyżej! — mówiły mu drzewa. — Spójrz jeno jak wysoko sięgamy, mimo, że korzenie nasze tkwią w wąskiej szczelinie.
Rudi wdzierał się na ostre turnie często przed wschodem słońca i pił nektar świeżego, lodowatego powietrza, przepojonego wonią macierzanki, mięty i innych ziół wyżynnych. To było jego śniadaniem.
Potem całowały go promienie słońca. Zawrót głowy stał obok i czyhał, nie śmiąc jednak przystąpić. Z dołu podlatywały doń jaskółki, gnieżdżące się pod dachem domu dziadka. Ćwierkały wesoło, przynosząc pozdrowienia od domowników, a także od dwu kur, z któremi jednak Rudi nie zadawał się wcale.
Mały Rudi zwiedził już sporo świata. Przedewszystkiem urodził się w kantonie Wallis i został jako niemowlę tu przeniesiony przez góry. Malcem będąc zwiedził szczyt zwany Sztaubbach tuż pod wielką Jungfrau, a także ogromny lodowiec ponad Grindelwaldem. W tym czasie stracił chłopiec matkę i spoważniał. Przedtem śmiał się ciągle, jak inne dzieci.
Strona:Hans Christian Andersen - Baśnie (1929).djvu/225
Ta strona została skorygowana.